Pepe: Ostrzegano mnie, że Real Madryt to cmentarz stoperów
Pepe udzielił wywiadu gazecie Expresso. Przedstawiamy wypowiedzi byłego stopera Realu Madryt dotyczące jego okresu gry w Hiszpanii.
Fot. Getty Images
– Transfer do Realu Madryt? Ufff... Wszystko potoczyło się bardzo szybko, ale mogłem przejść do Hiszpanii już wcześniej. Nie do Realu, a do Deportivo La Coruñi. Działo się to pod koniec pierwszego sezonu w Porto. Prezes Pinto da Costa powiedział mi jednak: „Nie, nie, nie, nie ma mowy, zostajesz tutaj w Porto”. Prasa pisała jednak różne rzeczy, a Jorge Mendes mówił mi jeszcze coś innego: „Jest zainteresowanie angielskiego klubu, tutaj jest ktoś inny...”. Rozumiesz? A im więcej grałem, tym więcej pojawiało się klubów. W trzecim sezonie przedłużyłem umowę o 5 lat i pod koniec rozgrywek nadeszła propozycja z Realu Madryt. Miałem też inne opcje, ale bardzo chciałem przejść do Realu Madryt, chociaż wiele osób mówiło mi, że oszalałem, bo będzie mi bardzo ciężko i że przede wszystkim to jest cmentarz stoperów. Wtedy Real miał dziurę do wypełnienia po odejściu Hierro i ja chciałem podjąć to wyzwanie. Szukano dla mnie jeszcze innych transferów, ale ja zawsze byłem bezpośredni: „Ale o co chodzi? Real mnie nie chce? Nie zapłaci Porto? Jeśli chce i zapłaci, to jesteśmy dogadani”.
– Kosztowałem 30 milionów euro, a przychodziłem z ligi portugalskiej... Hiszpańskie media są twardsze od portugalskich, to mogę zagwarantować [śmiech]. Transfer wyglądał tak: opuściłem zgrupowanie Porto, kupiłem sobie ubrania na lotnisku i gdy przyleciałem na Barajas, czekało na mnie wielu dziennikarzy. Jorge Mendes ostrzegł mnie: „Gdy wyjdziemy, będzie wokół ciebie mnóstwo osób, daj mi swoją torbę”. Dałem ją mu, a pamiętam, że to była torba z paskiem na ramię i akurat otworzyły się drzwi. Pierwsze pytanie: „Pepe, Pepe, przywozisz 30 milionów w tej torbie?”. Powiem szczerze, że nie wiedziałem, co odpowiedzieć. Poczułem tylko lekkie popchnięcie w plecy i usłyszałem Jorge: „Idziemy, dalej, nie mów nic”. Pfff... Ale 30 milionów? A jak myślisz? Nie potrafiłem nawet nic powiedzieć po hiszpańsku. Wtedy było faktycznie ciężko [śmiech].
– Sytuacja z Cannavaro? Cóż, mogę teraz o tym powiedzieć, bo minęło wiele lat i jesteśmy przyjaciółmi. Miałem jednak z nim jedną sytuację. W czasie przygotowań praktycznie się nie odzywałem. Po prostu trenowałem i podpatrywałem, bo jestem typem obserwatora. To był czas pracy i tylko pracy. Lecieliśmy do Austrii i Cannavaro usiadł przede mną. Zobaczyłem, że czyta magazyn i gdy zobaczyłem, że skończył, a podróż zbliżała się do końca, zdobyłem się na odwagę i powiedziałem: „Cannavaro, Cannavaro [mówi ciszej], mogę zobaczyć ten magazyn?”. Cannavaro spojrzał za siebie i odpowiedział: „Cannavaro? Nazywam się Fabio”. I odwrócił się. Nie wiedziałem, co powiedzieć. Te sekundy czy nawet minuty trwały wieczność, ale w końcu dał mi ten magazyn.
– Casillas po przyjeździe zapytał mnie, czy mówię po hiszpańsku. Nie mówiłem. „Słuchaj, musisz rozmawiać”, stwierdził stanowczo. Po latach, gdy wróciłem do Porto i go tu spotkałem, powiedziałem mu: „I jak, mówisz po portugalsku?”. Odpowiedział: „A, troszeczkę”. Powiedziałem mu wprost: „To nie wystarczy” [śmiech].
– Zadebiutowałem z Atlético. Przychodziłem z ekipy zorganizowanej pod względem taktycznym, w którym jeśli wyprowadzamy piłkę lewą stroną, to ty naciskasz w tej strefie i takie tam, podstawowe rzeczy. W Realu napotkałem chaos. W 30. minucie ustawienie się złamało i zaczęli nacierać na nas w pojedynkach jeden na jednego. Musieliśmy ciągle za nimi biegać. Krzyczałem do Fabio: „Fabio! Fabio!!! Pokryj mi plecy!!!”. On odpowiadał: „Nie, tutaj tak się nie gra. Każdy robi swoje”. Na to ja: „Co? Naprawdę? Cholera!”. Patrzyłem na to i widziałem bocznych obrońców w ataku, defensywnego pomocnika w ataku... Myślałem sobie: „Co? 50 metrów wolnej przestrzeni za moimi plecami, a ja jestem tu sam?”. Po czasie uspokoiłem się i nabrałem pewności, że sobie poradzę. Powoli zdobywałem odpowiednie doświadczenie.
– Ławka w finale Ligi Mistrzów? Doznałem kontuzji w Valladolidzie i jeśli pamiętasz, Diego Costa z Atlético też miał uraz. On wyjechał, żeby poddać się specjalnemu leczeniu poza Hiszpanią. Ja nigdzie nie jeździłem, znam swoje ciały i zdecydowałem, że na ostatnim treningu powiem trenerowi, czy jestem gotowy. Nie trenowałem 15-20 dni, poddawałem się tylko zabiegom i przed finałem, już w Lizbonie, powiedziałem Ancelottiemu: „Trenerze, ciągle mnie boli”. On odpowiedział: „Poczekamy jeszcze trochę, zobaczymy jutro”. Następnego dnia ciągle jednak czułem ból i zrozumiałem, że przegapię finał. „Trenerze, nie dam rady”. „A nie chcesz wejść dla samego zdjęcia? Zasługujesz na to, człowieku”, powiedział. „Trenerze, niech pan sobie wyobrazi, że wchodzę, doznaję urazu i musi pan zmarnować na mnie zmianę... Nie potrzebuję wejścia na boisko w finale, by czuć się zwycięzcą Ligi Mistrzów”, odpowiedziałem mu. Był tam też Cristiano i Ancelotti odpowiedział nam: „Taką postawą już wygrywamy ten finał”. Cris na to: „Trenerze... ale spokojnie”. Ancelotti chciał się z nim założyć, że wygramy! Przypadek czy nie, w 93. minucie Sergio Ramos strzelił tego golika, doprowadziliśmy do dogrywki i wygraliśmy Ligę Mistrzów.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze