Historia pewnej nienawiści
Czasami dość trudno jest zrozumieć charakter pewnych relacji międzyludzkich czy niektórych zjawisk społecznych.
Fot. Getty Images
W gruncie rzeczy mają ze sobą niewiele wspólnego, widują się dwa razy do roku przez niecałe dwie godziny, czasami niewiele częściej albo wręcz znacznie rzadziej. Mieszkają na odległych od siebie osiedlach, obracają się w innych realiach, na co dzień mają zupełnie niezwiązane ze sobą cele i odmienne priorytety, które w żaden sposób ze sobą nie kolidują. Przepaść w ich standardzie życia jest olbrzymia, ale tak naprawdę pierwszy nie zamieniłby się miejscami z drugim, ani na odwrót, no chyba że któryś z nich w tej kwestii kłamie. Nie licząc tych wspomnianych dwóch przelotnych spotkań, można z czystym sumieniem stwierdzić, że prowadzą żywoty równoległe. Tak przynajmniej mogłoby się wydawać.
Mimo to jednak, gdy już na siebie trafiają, w ich oczach momentalnie zaczyna mienić się tak wielka nienawiść, że nawet postronne osoby od razu zauważają, iż coś jest zdecydowanie nie tak. W głowie rodzi się wówczas jedno zasadnicze pytanie: o co poszło? Sęk jednak w tym, że… w sumie to dokładnie nie wiadomo. A przynajmniej nie istnieje jedna konkretna odpowiedź. Kiedy zacznie się szperać w internecie, na różnych forach da się przeczytać, że być może chodzi o aspekty polityczne i światopoglądowe. Niektórzy twierdzą też, że nienawiść była przekazywana z pokolenia na pokolenie od pewnego wydarzenia sportowego w 1963 roku, które przypieczętowało spadek lokalnej drużyny piłkarskiej do niższej ligi. Ta hipoteza na pierwszy rzut oka miałaby pewien sens, ale mimo wszystko raczej nie do końca tłumaczy aż taką skalę zjawiska. Tym bardziej że w tamtym przypadku chodziło jedynie o postawienie stempla na czymś, co było praktycznie nieuniknione. Gdybyśmy mieli wyrazić swoje odczucia, prawdopodobnie nie sililibyśmy się na oryginalność i obstawilibyśmy, że wszystkiego uzbierało się po trochu.
Względnie często dzieje się tak, że mieszkańcy/kibice z większych miast czy ośrodków gospodarczych nie przepadają za mieszkańcami/kibicami ze stolicy. Omawiany tu przypadek nie kwalifikuje się jednak sztywno w te ramy. Pampeluna jest bowiem dopiero 27. na liście największych miast Hiszpanii, nie leży ani w samym Kraju Basków (choć faktycznie Nawarryjczycy są tam traktowani jak swoi), ani w Katalonii. A jednak Osasuna nienawidzi Realu Madryt całym sercem. Ilekroć Królewskim przychodziło grać na El Sadar, atmosfera była nawet nie tyle gorąca, ile po prostu wrząca. Nie bez powodu stadion ten w niedawno przeprowadzonej przez dziennikarzy Marki ankiecie został wybrany obiektem, gdzie Real spotyka się z największą presją ze strony trybun (32% głosów to o 4% więcej niż chociażby tych oddanych na Camp Nou).
Mecze na tym obiekcie nigdy nie należały do normalnych. Fani Los Rojillos podczas wizyt Los Blancos dostają małpiego rozumu, co nieraz popychało ich do czegoś więcej niż zwyczajowych obraźliwych przyśpiewek. Założona bez mała 40 lat temu kartoteka jest o wiele bardziej interesująca niż same obelgi. Nawet jeśli wciąż nie do końca jesteśmy w stanie precyzyjnie zlokalizować źródło nienawiści, to jednak kronika konkretnych zdarzeń jest już dokładna.
Na dzień taki jak 22 lutego 1981 fani Osasuny czekać musieli 18 długich lat. Choć minęły niemal dwie dekady, wielu z nich wciąż pamiętało, jak w przedostatniej kolejce sezonu 1962/63 Real Madryt matematycznie przyklepał spadek ich ulubieńców do Segundy. Chęć zemsty połączona z intensywną agitacją polityczną lat 80 minionego stulecia w Hiszpanii zmieniły El Sadar w prawdziwy kocioł. Kibice rzucali na boisko owoce i szklane butelki, jedna z nich trafiła sędziego liniowego. Na trybunach rozwieszono też wielki transparent o treści „Madridistas, jesteście w stolicy Kraju Basków”. Arbiter główny był zmuszony poprosić policję o interwencję. Ultrasi byli bowiem o krok od wtargnięcia na murawę. Jak nietrudno się domyślić, zwycięstwo Realu 2:1 nie pomogło w rozluźnieniu panującej atmosfery.
Niemal dokładnie rok później fani gospodarzy wykazali się już nieco większą inwencją twórczą. Na boisko wybiegła bowiem świnia (wbrew popularnej przyśpiewce wcale nie był to zawodnik Arki Gdynia) w koszulce z numerem 7, który w tamtych latach należał do legendarnego Juanito. Sam atakujący zaliczył mizerny występ, a Real przegrał 2:3. Zwycięstwem na boisku Osasuna nie zadowoliła się również w 1986 roku. Real poległ wówczas na El Sadar 0:1. Trudno było jednak mieć pretensje do zespołu, że nie potrafi w pełni skupić się na grze. Ricardo Gallego dostał bowiem w oko kasztanem (!), Valdano natomiast zadowolił się śrubką w łeb. Stadion został po tych wydarzeniach zamknięty na kilka kolejek. Historia powtórzyła się po czterech miesiącach, gdy obie drużyny spotkały się w Pucharze Króla. Podobno niejeden Nawarryjczyk dzięki Realowi Madryt dorobił się solidnej muskulatury rąk oraz wprawnego oka.
Do prawdziwej kulminacji doszło pod koniec stycznia 1989 roku. Ofiarą tym razem padł bramkarz Królewskich, Paco Buyo. Już na wejściu przywitały go transparenty o dość wymownej treści „Buyo do egzekucji”. Następnie za słowami poszły czyny. Golkiper został raniony ciśniętym z trybun metalowym prętem oraz doznał poparzenia od rzuconej w jego bezpośrednie pobliże petardy. Gol dla Osasuny padł właśnie w chwili, gdy Buyo skupił swoją uwagę na spadającym obok środku pirotechnicznym. W 43. minucie sędzia przerwał mecz. Real domagał się walkowera, ale spotkanie ostatecznie dokończono nieco ponad trzy miesiące później przy pustych trybunach na stadionie Realu Saragossa. Los Blancos na neutralnym terenie w końcówce zdobyli bramkę na 1:1 za sprawą Hugo Sáncheza. Ówczesny szkoleniowiec Leo Beenhakker na łamach prasy ograniczył się do stwierdzenia, że jego zdaniem nie był to mecz piłki nożnej.
W kolejnych sezonach nie byliśmy świadkami aż tak dramatycznych scen, co jednak nie zmienia faktu, że wciąż daleko było do spokoju. W 1991 roku grad przedmiotów lecących w kierunku chcącego wybić rzut rożny Míchela był tak intensywny, że sędzia ostatecznie kazał piłkarzowi Realu wykonać stały fragment gry z drugiej strony. Innym razem, w 2000 roku, kibice w przeddzień spotkania grozili sabotażem, co omal nie doprowadziło do odwołania potyczki. W 2006 natomiast obok celebrującego trafienie Baptisty spadło naczynie do polewania oliwy. W listopadzie tego samego roku Casillas oberwał jeszcze w głowę zapalniczką.
Od tamtej pory na szczęście nikomu już nic się nie stało. A przynajmniej nic nie wychodziło poza trybuny. Wyzwiska oczywiście przecież z dnia na dzień nie ustały. Do ciekawej sytuacji doszło jeszcze w 2011 roku, jednak tym razem w roli głównej wystąpił były piłkarz Osasuny, Walter Pandiani. Urugwajczyk w mediach stwierdził, że Cristiano Ronaldo brakuje piątej klepki, jest cwaniaczkiem i powinien uczyć się od Messiego. Przy okazji wytknął też Portugalczykowi, że ma nad nim przewagę w postaci zdobytego Pucharu Króla. Złośliwy los chciał, że CR7 sięgnął po trofeum pod koniec tego samego sezonu. Niewykluczone, że gdyby Osasuna nie zniknęła na trzy lata z krajowej elity, trafiłaby się jeszcze jakaś historia do opowiedzenia.
Dziś, podobnie jak przez 45 minut wyjazdowej potyczki z sezonu 1988/89, z Osasuną zagramy przy pustych trybunach. Przyczyny takiego stanu rzeczy są jednak oczywiście zupełnie inne. Czy powinien cieszyć nas fakt, że tym razem wizyta na El Sadar przebiegnie, przynajmniej pod względem kibicowskim, spokojnie? Cóż, mimo wszystko chyba nie. Choć w żadnym razie nie popieramy rzucania piłkarzom kasztanami po oczach, to jednak opisane sytuacje koniec końców stanowią wciąż jedynie parę incydentów na bardzo gorącym terenie (to akurat skrajna przenośnia – w Pampelunie spadł niedawno śnieg) na przestrzeni wielu lat. Raczej nie wyobrażamy sobie, by w obecnych czasach ktoś był na tyle głupi, by regularnie posuwać się aż tak daleko, jak w latach 80 czy 90. Z tak kipiącego stadionu trzy punkty zdobyte nawet w potyczce z rywalem walczącym o utrzymanie dają nie lada satysfakcję. Tego wieczoru nawet w razie zwycięstwa pozostanie jednak jakiś dziwaczny niedosyt.
Tak, mecz Realu na pustym El Sadar będzie zdecydowanie dziwny. Chyba nawet jeszcze dziwniejszy niż ten, który trzeba było niegdyś kończyć 180 kilometrów dalej i kilka miesięcy później.
No dobrze, może nie aż tak.
***
Początek meczu o 21:00. W Polsce będzie można obejrzeć go na CANAL+ Sport na platformie Player.pl.
Spotkanie można też wytypować w FORTUNA. Real Madryt wygrywał ostatnie trzy mecze z Osasuną różnicą co najmniej dwóch bramek. Kurs na zwycięstwo Realu Madryt z handicapem (-1) to 2,32. Przypominamy o trwających Realnych Typach, w których możecie wygrać doładowanie od FORTUNY.
FORTUNA to legalny bukmacher. Gra u nielegalnych firm jest zabroniona. Hazard wiąże się z ryzykiem.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze