Arsenal kontra Real Madryt – runda druga!
Środowe spotkanie z Arsenalem jest z gatunku tych „o wszystko"....
Środowe spotkanie z Arsenalem jest z gatunku tych „o wszystko". Bo prawda jest taka, że jeżeli Królewscy nie pokonają londyńczyków na Highbury, to marzenie o jakimś trofeum w tym sezonie pęknie jak bańka mydlana. A ta, niestety, pękała w tym sezonie już nie raz... Jeśli po fantastycznym starcie Galacticos w rozgrywkach ligowych w Nowym Roku ktoś miał nadzieję na dogonienie Barcelony, to tak teraz oczekiwania te należy rozpatrywać bardziej w kategoriach modłów o cud, niż faktycznych podstaw do sądzenia, iż Real na finiszu Primera División będzie okupował pozycję lidera. Niestety, ligowe popisy naszych ulubieńców to nie jedyne zmartwienie kibiców. Kiedy już wydawało się, że Blancos zdobędą w końcu upragniony Puchar Króla, na drodze do zwycięstwa stanęła Saragossa, która rozbiła nas aż 6:1. Wprawdzie wielki zryw Realu w rewanżu na Santiago Bernabéu omal nie przyniósł awansu do wielkiego finału, ale odpadnięcie z tych rozgrywek okazało się faktem. Jedyna nadzieja pozostawała w Lidze Mistrzów. Wszyscy oczekiwali, że Robinho wespół z Zizou poprowadzą Królewskich do wielkiego zwycięstwa nad Arsenalem. Wprawdzie rywalizacja ta jeszcze się nie zakończyła, ale jesteśmy już mądrzejsi o jedno spotkanie. Nie wiem tylko, czy słowo „mądrzejsi" jest odpowiednie, bo patrząc, co Real wyprawiał w meczu z Kanonierami po kilku ligowych zwycięstwach z rzędu, można było... zgłupieć. Dlaczego? Ano dlatego, że nagle (sic!) okazało się, iż piłkarze z Madrytu nie są w stanie wygrywać, ba, nawet remisować, z rywalami z wyższej półki. Spotkanie to pokazało, że Real Madryt jest za silny na ligowych średniaków, a za słaby na drużyny co najmniej dobre. Pierwsza teza została obalona w poprzedniej kolejce La Liga, kiedy to właśnie taki średniak, jeśli nie słabeusz, ograł z łatwością ekipę Blancos. Mowa oczywiście o Mallorce. Porażka na Balearach już ostatecznie pogrzebała szanse zespołu Lopeza Caro na zwycięstwo na krajowym podwórku. Cała nadzieja przelała się na Ligę Mistrzów...
To właśnie rozgrywki Champions League przyniosły największą chlubę naszemu ukochanemu klubowi. Przecież to właśnie Real Madryt zdobył to trofeum aż dziewięciokrotnie, w tym pięć (!) razy z rzędu w latach 1955-60. Potem w najważniejszych i najbardziej elitarnych rozgrywkach kontynentu udało się nam zwyciężyć jeszcze czterokrotnie. Szósty puchar Królewscy zdobyli w 1966 roku, natomiast potem nastał okres prawdziwej posuchy. Na kolejny, siódmy już, czekali aż do 1998 roku! Na szczęście, potem Blancos zdobywali Champions League w cyklu dwuletnim – w 2000 i 2002 roku. Od tamtej pory nasza drużyna, poza dojściem do półfinału w 2003 roku, nie odegrała znaczącej roli w LM. Kolejne edycje to kolejne rozczarowania, a sukcesów ani widu, ani słychu. Może w tym roku będzie inaczej? Podstaw, aby tak sądzić jest coraz mniej, ale wciąż pozostaje wiara w piłkarzy. Wiara, która wciąż jest wielka, jakby niewspółmierna do aktualnych możliwości zespołu.
Pierwszy mecz w Madrycie z Arsenalem obnażył wszystkie braki Realu – słaba obrona, mało kreatywna pomoc i atak, którego nie widać. Na tle gospodarzy Kanonierzy zaprezentowali się bardzo dobrze – nie zagrali może zbyt widowiskowo, ale na pewno inteligentnie. To była lekcja dla Lopeza Caro, który stawia pierwsze kroki w profesjonalnym futbolu i to nie od byle kogo, ale od Arsene’a Wengera. Człowieka, który w Londynie zbudował znakomitą drużynę z kilkoma indywidualnościami. Znakomitą, ale tylko na Premier League, gdyż Arsenal w Europie od dawna nie osiągnął znaczących sukcesów i miejmy nadzieję, że ta sytuacja nie ulegnie zmianie. Bo wyeliminowanie Realu to z pewnością byłby wielki sukces francuskiego trenera i jego podopiecznych. A wśród nich nie brakuje przecież wielkich gwiazd! Najjaśniejszą jest oczywiście Thierry Henry, który szaleje w ataku i daje się we znaki najlepszym obrońcom świata. Zapewne wszyscy doskonale pamiętają jego bramkę zdobytą na Bernabéu dwa tygodnie temu – samotny rajd, minięcie kilku zawodników gospodarzy i ładny strzał nie dający szans Casillasowi. Reprezentant tricolores to piłkarz kompletny, który dysponuje wspaniałą techniką i pokazuje wielką maestrię w swojej grze. Ale o tym przecież każdy doskonale wie. Niestety, wiedza o wielkich umiejętnościach Henry’ego nie dała zbyt wiele do myślenia naszym piłkarzom i piłkarz ten szał prawdziwy popłoch w szeregach Realu. Zatrzymanie Henry’ego nie jest może kluczem do zwycięstwa lub choćby zachowania czystego konta, ale z pewnością jest jednym z ważniejszych zadań jakie staną przed obrońcami „Królewskich" w spotkaniu na Highbury. Musza oni rzucić w niepamięć spotkanie w Madrycie i dać z siebie wszystko, choć i to może nie wystarczyć. Jednak Thierry nie jest jedyną bronią Arsenalu – tacy gracze jak Reyes, Ljungberg czy Hleb to także uznane „firmy" i mówienie o Arsenalu jako Thierrym Henrym jest z całą pewnością grubą przesadą i nie tylko na Francuza trzeba uważać. Celowo pominąłem tu nazwisko Cesca Fabregasa, gdyż młodemu Hiszpanowi poświęcę oddzielny akapit.
Francesc Fabregas Soler urodził się 4. maja 1986 roku i od najmłodszych lat należał do szkółki piłkarskiej Barcelony. Kiedy wydawało się, że jeden z największych talentów hiszpańskiego futbolu niedługo zadebiutuje w pierwszej drużynie „Blaugrany" stało się coś bardzo nieoczekiwanego – ledwie siedemnastoletni pomocnik trafia na Highbury. Arsene Wenger doskonale wiedział, że nastolatek ma doskonałe predyspozycje do tego, aby stać się wielkim piłkarzem i ściągnął go do Londynu. Cesc na swoją szansę nie musiał czekać zbyt długo – debiut zaliczył w Carling Cup w potyczce z Rotherham United w październiku 2003 roku. Także w tych rozgrywkach młody pomocnik zdobył swoją pierwszą bramkę w barwach „Kanonierów". Nikt jednak nie przypuszczał, że już wkrótce trafi on na stałe do pierwszej drużyny i wraz z Patrickiem Vieirą będzie kierował grą zespołu. W sezonie 2004/2005 Fabregas był już niemal podstawowym piłkarzem i zakończył rozgrywki z imponująca, jak na 18-letniego zawodnika, liczbą występów. Zagrał dokładnie 34 razy i w tym czasie zdołał strzelić 3 gole. Po odejściu wspomnianego Vieiry, Cesc stanął przed wielkim wyzwaniem – zastąpieniem w środku pola byłego kapitana Arsenalu. Początkowo nie za bardzo radził sobie z tą presją, ale z biegiem czasu grał coraz lepiej. Ukoronowaniem jego wyśmienitej formy był właśnie mecz z Realem, w którym zagrał wręcz koncertowo i od razu, nie po raz pierwszy zresztą, zwrócił na siebie oczy całej piłkarskiej Europy. Niemal z miejsca nowy prezydent Realu, Fernando Martín, zapragnął mieć rodowitego Katalończyka w swojej ekipie i zapowiedział podjęcie stosownych kroków, za co z kolei został zganiony przez Wengera, który ani myśli sprzedawać hiszpańskiej perły.
To tyle o drużynie naszych najbliższych rywali, czas napisać parę słów o drużynie, która nas interesuje najbardziej. Mimo zwycięstwa w derbowym meczu z Atlético sytuacja wcale nie jest wesoła. Nawet najbardziej subiektywni obserwatorzy mogli zauważyć, że forma Galacticos tak wysoka, jakby mógł sugerować ich przydomek nie jest. Najbardziej martwi dyspozycja nieobecnego w derbach Madrytu, Ronaldo. Brazylijczyk jest wyraźnie pod formą i to od kilku, jeśli nie kilkunastu spotkań. Wiele mówiło się o jego ewentualnym powrocie do Włoch, a rezygnacja Florentino Pereza tylko dolała oliwy do ognia. Antonio Cassano, który zastąpił El Fenómeno w ostatnim meczu zagrał bardzo dobrze, ale wątpliwe, aby López Caro postawił właśnie na Włocha w meczu z Arsenalem. Wypada mieć nadzieję, że Ronaldo pokaże na co go stać i jego podrażniona ambicja pozytywnie wpłynie na grę tego piłkarza. Tak stało się przecież w przypadku Thomasa Gravesena, który długo dąsał się i oficjalnie wyrażał niezadowolenie z faktu, iż nie gra w pierwszym składzie. Teraz Duńczyk gra już regularnie i z meczu na mecz prezentuje się coraz lepiej. Szkoleniowiec Blancos ma do dyspozycji niemal wszystkich piłkarzy, z wyjątkiem Jonathana Woodgate’a, ale to akurat nikogo dziwić nie powinno. Obsada ataku nie jest jedyną niewiadomą przed środową potyczką z Kanonierami. Wszyscy zastanawiają się czy López Caro ponownie posadzi na ławce Robinho, a w jego miejsce oddeleguje Baptistę, który wprawdzie gola Atleti wbił, ale dyspozycja Brazylijczyka wciąż pozostawia wiele do życzenia. Równie dobrze na skrzydle może zagrać Raúl, ale występ kapitana Realu od pierwszej minuty jest mało prawdopodobny. W obronie Sergio Ramosowi partnerować będzie Raúl Bravo, a na bokach zagrają tradycyjnie Roberto Carlos i Cicinho. W środku pola liczymy na dobrą grę Zidane’a, który jeśli trafi z formą na to spotkanie, może być nie do powstrzymania. Wielce prawdopodobne, że będzie to ostatni mecz Francuza w europejskich pucharach w barwach Realu Madryt, bowiem zamierza on zakończyć karierę po tym sezonie. Z pewnością Zizou nie chciałby na koniec swojej przygody z Blancos odpaść już w 1/8 finału. Miejmy nadzieję, że zrobi wszystko, aby tak się nie stało.
Podsumowując, mecz z Arsenalem jest bardzo ważny, nie tylko dla piłkarzy, ale także dla nas, kibiców. Przecież wciąż czekamy na wielkie spotkanie w wykonaniu naszych podopiecznych i chcemy, aby choć raz w tym sezonie dali nam powody do wielkiej radości. Czy tak będzie? Nawiązując do nagłówka newsu, czy druga runda zakończy się totalnym nokautem Realu czy może powrotem w wielkim stylu? Odpowiedzi na te pytanie uzyskamy już niedługo, trzeba być dobrej myśli. ĄHala Madrid!
Prawdopodobne sklady:
Mecz będzie transmitowany w internecie przez następujące stacje:
PPLIVE:
Star Sports, Dragon TV
PPSTREAM:
Star Sports, Dragon TV
SopCast:
Star Sports, Dragon TV
TVAnts:
Star Sports, Dragon TV
W przypadku jakichkolwiek problemów tradycyjnie zapraszam do zapoznania się ze stosownymi poradnikami w dziale Teksty (#1, #2, #3)
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze