Águila Blanca: Madryt Zdobyty!
Relacja z pobytu w Madrycie
W pierwszej połowie czerwca w Madrycie, w Miasteczku Sportowym Los Merengues w Valdebebas, odbyło się doroczne spotkanie madryckich Penyi z całej Hiszpanii, Europy i świata. Wśród zaproszonych były delegacje z USA, Wenezueli, Japonii, Iranu, Niemiec, Węgier i Polski. Águilę Blancę reprezentowali: członkimi Zarządu Dominika "Miśka" Jaworska, członek Komisji Rewizyjnej Kamil "Kamior" Kamiński, członek Stowarzyszenia, wybrany w demokratycznym losowaniu. Mateusz "el Blanco" Szewc, oraz wiceprezes Penyi i wiceszef RealMadrid.pl, Grzegorz "Qras" Kurek.
Lot
Madryt przywitał pogodą upalną, a piątek był pod tym względem rekordowy. Wizyta pod stadionem Królewskich obfitowała w w sesje zdjęciowe - dla Dominiki i Mateusza był to pierwszy taki wyjazd - oraz niespodziewany skok Kamila na bungie, z dźwigu ustawionego tuż obok piłkarskiego kolosa. Ze szczytu widać było zieloną murawę stadionu, a "Kamior" skoczył odważnie, chociaż darł się wniebogłosy. Wieczór uczciliśmy dzbanami pysznej sangrii, wina z owocami i lodem, pyszności, oraz czymś trochę mocniejszym, a i smacznym również.
Sobota dniem pełnym przygód była. Na początek padłem ofiarą kradzieży na stacji metra tuż pod stadionem. Pieniądze, karty i dokumenty zmieniły właściciela. Jak dowiedzieliśmy się wieczorem w polskim konsulacie, Madryt to trzecia, po Barcelonie i Rzymie, europejska stolica kradzieży kieszonkowych. Policja zgłoszenie zbyła twierdząc, że monitoringu z kamer nie będzie. I ma tu miejsce przyzwolenie na akty złodziejskie. Jeszcze nam dzień później wredny bankomat, bez ostrzeżenia przed i bez najmniejszego sygnału po, kartę zdławił i połknął, gdy Miłościwie nam Panujący Sebastian "Sobek" Pamuła, "Sobieski", pieniądze na pamiątki, hulanki i swawole z Polszy przesłał.
Odłożyliśmy 30 EURO na taxę na Barajas, podliczyliśmy ostatnie centy, bankomat potraktowaliśmy z wyższością człeka rasy białej i zmieniliśmy czasoprzestrzeń.
Tylko Tour mógł humor nam poprawić, a następnie spacer po nocnym, monumentalnym, nigdy nie zasypiającym Madrycie. Człowiek grający prześlicznie na harfie pod rozświetlonym, ogromnym Pałacem Królewskim i wtopienie się w czarne od nocy, jasne od ludzi i lamp, gorące atmosferem, nieprzebrane tłumy wolnego i niezależnego tłumu madrytczyków i turystów.
I wtedy to Madryt zdobywaliśmy, czego uwieńczeniem był Święty Dzień Boży Siódmy, niedzielny.
Rankiem docieramy pod Estadio Santiago Bernabéu. Tam, wśród kilkutysięcznego tłumu, odnajduje nas szybko działacz Realu Madryt. Przynosi identyfikatory, przedstawia reprezentantów Stowarzyszeń Z USA i Wenezueli. Ten pierwszy jest Hiszpanem, od czterdziestu lat poza granicami kraju, zwłaszcza w Brazylii i USA. Żartuje - "Gdzie zgubiłeś grzebień" - pyta mnie. "Gdzie zgubiłeś włosy?" - ripostuję - wprowadzając luźną atmosferę. Wenezuelczycy są młodsi i bardziej wyważeni, trochę przejęci, wymieniają nam pół składu naszej reprezentacji na EURO.
Następnie autokary, komfortowe, obsługującej Real Madryt firmy Ribas, zawożą nas do Valdebebas. Na ich fotelach czekają już kultowe, słomkowe kapelusze.
Legendary!
W Miasteczku Sportowym wizyta w szatni - delikatny sweterek Samiego Khediry był uroczy - na siłowni, basenach i Spa, w pokoju odpraw i, trafiamy na Estadio Alfredo di Stéfano. Tam gry, konkursy i zabawy, które wystąpieniem kończy dyrektor do spraw instytucjonalnych Emilio Butragueńo Santos. Po nim na scenę wychodzą bohaterowie poprzedniego sezonu - pierwsza drużyna juniorska Realu Madryt, Real Madryt Castilla. Brawa i śpiew dla el Presidente Florentino, nadal niepocieszonego po śmierci ukochanej Małżonki.
I przychodzi czas na nas. Dominika zostaje wyczytana środek, a wcześniej z el presidente się wycałowała, "policzki mięciutkie jak pupcia niemowlaczka", i oparła się pokusom zalotów ze strony Paco Buyo i Emilio Butragueńo, "Byłem pięć lat temu w Krakowie. Dlaczego się tam nie spotykaliśmy?". Dominika odbiera piękną, białą flagę Realu Madryt z herbem. Napis na niej z dedykacją dla naszego Stowarzyszenia.
Awesome as Fuck!
Wspólny grill na około pięć tysięcy grillujących stowarzyszeniowców, zimne piwo, cola, fanta i woda.
Przed autokarami, w drogę powrotną, odbieramy bilety na Corazón Clasic Mecz organizowany przez Fundację Realu Madrty dla Afryki. A ja, jako nieformalny Szef wyjazdu, mam na Stadionie w Madrycie otrzymać zaproszenie do Loży VIP.
Fakin' great, Man!
Niestety Hiszpanie często nie wiedzą, co z talerza jedzą. Szeregowi pracownicy na Stadionie nie mają pojęcia, o jakie zaproszenie chodzi. Dopiero przybyły właśnie jeden z Dyrektorów, jeszcze w polo i w krótkich spodenkach, nie tylko potrafi rozmawiać w języku angielskim, ale i wie, w czym tkwi rzeczy szkopuł. Tłumaczy, skąd i gdzie mam zadzwonić, i że to decyzja samego Florentino. Udaję się do pokoju sekretarek położonego w piwnicach Estadio SB. Tam dwie miłe sekretarki, ściany oblepione plakatami z piłkarzami Los Blancos. Telefonicznie rozmawiam z ich szefem, ten, jakby był na wojnie. Krzyki, wystrzały, dźwięki nieartykułowane, na szczęście dobry w miarę język angielski. Kto w języku Szekspira mówi w Kraju Cervantesa? Dwa, trzy ludziki na dziesięć.
RU kiddin' me, Dude?!
Szybki powrót do hostelu przy wspaniałym Plaza del Sol, w samiuśkim centrum Madrytu, szybki prysznic, modelowanko włosów, pstryk trysk wodą toaletową mego Św. P. Taty,11:09, bez którego może i nigdy bym się futbolem, a więc i Realem nie zajął, na boisku bramkarza, prasowanie na prędkości - cholera, nie wziąłem garnituru, ale skąd mogłem wiedzieć??? - metro linia niebieska, spiker i spikerka, odczytująca magiczne nazwy Hiszpanii historyczne - Nuevos Ministerios, Gregorio Manzano, Santiago Bernabéu...
Epic.
Pod Lożę Honorową, tam mam podejść, a ochroniarze mieć moje nazwisko na liście Wybrańców Futbolowych Bogów. Mają, Grzegorz Kurek, Águila Blanca. Wchodzę. Koniec 27-letniej wędrówki, rozpoczętej na wiosnę 1987 roku, gdy Real Madryt podejmował w Monachium Bayern? Przegrał, chociaż awansował do ćwierćfinału Pucharu Europy po rewanżu w Stolicy Hiszpanii, komentator - Zydorowicz? Szpakowski? - powtarzał bez przerwy "Królewski Klub z Madrytu,Królewski Klub z Madrytu, Królewski Klub z Madrytu...", wyobraźnia pracowała na najwyższych obrotach, a jeszcze mnie urzekła Biel Królewskich strojów, Juanito zdeptał Lothara Matthäusa, od UEFA otrzymał pięcioletni zakaz gry w europejskich Pucharach i opuścił ukochany Real, by zginąć w wypadku samochodowym na hiszpańskiej drodze.
Powtarzam to każdemu i powtarzał będę do końca moich dni - wchodząc do Palco del Honor, poczułem, się, jak ten Arab, który dżihadu właśnie dokonał i zmierza ku swemu niebu, gdzie hordy przepięknych Hurys, mówiących po angielsku i gotowych zrobić dla Ciebie wszystko.
Dostojnością Marmuru, szkłem i metalem bije. Kilka eleganckich, stonowanych Barków. Dziewczęta przekąski, słone i słodkie, roznoszą, uśmiechając się czarownie i z zalotem. Wino czerwone, wino białe, pyszna, zimna, musująca katalońska cava, taki szampan ichni, herbata, woda, kawa.
Poruszam się, staram się, dostojnie, pstrykałbym zdjęcia na potęgę, lecz nie, plamy przecież dać nie mogę. Znalazłem się w centrum Wszechświata Białej Duszy, w najgłębiej położonym kręgu Alma Blanca... Rozedrgany i przejęty, zszokowany i wniebowzięty, zbawiony w sensie stricte, szukam miejsca, gdzie mogę zapalić. Uczynny szef Sali, którego zdążyłem już poznać w Valdebebas, wskazuje drogę na balkon z pięknymi kwiatami w donicach.
Dzwonię do mamy, o tacie myślę, że dumny bardzo byłby z syna. Do przyjaciół z Nowego Sącza, "zgadnijcie, ryje, gdzie jestem, sam nie wierzę, w Palco... kurwa".
Podchodzę pod ogromne szyby dzielące mnie od skórzanych siedzeń na trybunach. Przepraszam, iż tak wiele o swych tam przeżyciach teraz piszę, bądźcie wyrozumiali. Na boisko wybiega właśnie mityczny Fernando Hierro, wielki Luis Figo, za chwilę Zinedine Zidane... Roberto Carlos witany owacyjnie. Wreszcie ich widzę, na żywo. Moich Bohaterów spędzonych w Białym Cieniu Królewskiego Klubu dziesiątek już lat. Przy Zizie łezka się zakręca...
Gimme a break, Man.
Kilka metrów obok, w gustownym garniturze ochroniarz stoi, jeden z kilku tutaj. Chyba widzi, że popłakuję w ciszy i wzruszeniu. Kapelusz słomiany zostawiam na kwiatka doniczce.
Śliczna hostessa rozjaśnia spacer na miejsce uroczym, realnym uśmiechem. Loża Honorowa Estadio Santiago Bernabéu, uszczypnij mnie, Kochanie. Białe, wielkie skórzane fotele. Przy każdym ekrany, a przecież jesteś w Palco del Honor Estadio Santiago Bernabéu, na samym środku boiska, pod szlachetnym dachem, nad zacnymi fundamentami, tuż przy świętej murawie, obok el Presidente Florentino Péreza Rodrígueza, starszego ode mnie o lat trzydzieści bez czterech dni. Obok Zarządu Realu Madryt, Dyrektorów, wielkich Szych i grubych Ryb madryckiego Realu. Przy biznesmenie z Japonii, który bawi się telefonem, jaki u nas pojawi się najwcześniej za pięć lat. Gwiazd sportu, muzyki i filmu, znanych dziennikarzy, celebrytów.
Wszystko w szlachetnym, obiecująco błyskającym, polerowanym drewnie koloru ciemnego, wiśniowego brązu. I skóra super-wygodnych foteli. I widok przepiękny.
Na murawie są jeszcze Fernando Redondo (!) i Emilio Butragueńo, historyczny Santillana, Vasquez, Amavisca. Piękne gole i akcje, zwycięstwo 3:2 mija wraz z emocjami rozkoszowania się nim, z miejsca, w którym nie marzyło się nawet spotkania oglądać.
Mecz się meczuje, piękną bramkę strzela z dystansu Luis, rządzi Zidane, szarżuje Roberto C. po dryblingu, z gracją tancerza Tanga, bramkę sprytnie zdobywa Przewielki i Jedyny, Bóg środka pola, Fernando Redondo...
Amen, Forever.
Siedzący obok szef Penyi węgierskiej - Wiesz, Grzegorz, pracuję w Madrycie od kilku lat. Mieszkam niedaleko Stadionu. Pracuję w banku, który obsługuje również Real Madryt. Jestem na wszystkich meczach Naszych piłkarzy, mam najdroższy karnet. Czasami biorę udział w wydawanych przez Klub lunchach, obiadach czy kolacjach. Ale wiesz, tutaj jestem pierwszy raz. Tutaj cholernie trudno trafić.
Bardzo rzadko stawiam sobie cele w życiu. Raczej płynę, cruisuję przez ten ocean i jego meandry, dorzecza, strumyki górskie. Wtedy postawiłem. Ja Tutaj Jeszcze Wrócę.
Tuż po meczu kolega madridista wstaje i robi zdjęcie z góry swemu fotelowi. "Zgłupiał?" myślę. Patrzę na oparcie fotela swojego. "Mr. Grzegorz Kurek", napisane.
Enough, just enough now...
Dziękuję, Dobranoc .
Wcześniej, w przerwie, na balkon podbiega, młoda, gorąca hiszpańska dziewczyna. Brunetkowymi włosama zarzuca, piersi w gorsecie poprawia, oczyma strzela czarnymi, z udawanego trochę zakłopotania się uśmiecha, nerwowo szukając zapalniczki w słodkiej torebeczce.
- Hola, er es madridistka? - Dość odważnie wydukałem, boski język Cervantesa w biały dzień rabując. - Tak trochę - słodkie dziewczę odpowiada.
Wywiązuje się bardzo miła, trochę zobowiązująca rozmowa. - Skąd jesteś, z Anglii? - pyta. - Nie. - Ze Szkocji?.- Nie. To przez te włosy?. - Tak. - śmieje się zgrabna brunetka i oczyma przewraca. "Czyżbym na koniec wyjazdu tak epickiego jakiś romansik ogarnął", kminię, a twarz się mnie rozśmiecha na jej widok. - A gdzie tu można w Madrycie dobrze się zabawić, albo spędzić należny i niezależny, wolny czas na świeżym powietrzu - pytam. - W Madrycie mi tylko morza brakuje. - odpowiada Księżniczka Wieczoru w Palco del Honor. - Porozmawiajmy więc ze speckami od Nike'a. Twierdzą przecież, że Impossible is nothing. Niecha nam morze do Madrytu przyciągną. - zauważam błyskotliwie. - śmieje się ona, śmieję się ja.
Somethin' nice and sexy iz goin' on right here, right now.
Zaświergoliliśmy się w konwersacji. - Wiesz, druga połowa już się dzieje, może spotkamy się na papierosie po spotkaniu, chodźmy na to Corazón, Serce. - staram się wybrnąć z dość niezręcznej sytuacji. - Chodźmy, okej. - się uśmiechając rzuca.
Po meczu z kimś rozmawia, raz jeszcze uśmiech na przynętę otumanionego rzuca, haczyk wędką podrywa, kask zakłada i w skuter wbija. Masz ci Qrasie, swój romansik, ech.
Bollocks!.
Z Palco wychodzę ostatni. Jeszcze jedno zdjęcie, jeszcze gest szacunku, uczucia i walki - nie zdradzę. Ostanie muśnięcie dłonią po fotelach, ostatnie spojrzenie. Ochroniarze na murawie pokrzykują, abym już spadał, Lożę Honorową zamykać trza. Wychodzę przez szklane drzwi z nieba do nieba, ochroniarz, ten sprzed godzin trzech, grzecznie zwraca uwagę. - Seńor, Pan kapelusz na doniczce kwiatu zostawił.
Bo tam, w Palco del Honor Realu Madryt szacunek był, grzeczność obowiązkowa była, lecz naturalna, serdeczność i szczerość. Ludzi mocarnych, Królewskich, Realnych, ale klepiących cię po ramieniu ze szczerą chęcią pokazania, jak bliskie i na białym sercu zalegające jest im polskie Madridismo. "Pologna? Vamos!", Hola Poland, Ole!".
Keep out good work, People..
Oszołomion wychodzę z Białego Raju, na nogach silnie stoję, a mentalnie na kolanach klęczę. Żegnam się z ochroniarzami i szefem Sali. Dziękuję. Lecz do spełnienia daleko. Bo Ja Tam Jeszcze Wrócę.
Wracamy do Polski z Tarczą Madridismo. Z herbem Realu Madryt na niej w białym złocie wyrzeźbionym, w naszych sercach i naszych duszach.
Dziękujemy za wspaniałe, królewskie traktowanie. Godne. Tak, jak Real Madryt to czyni.
W poniedziałek rano spokojny lot do Grodu Kraka, Stolicy polskiego Madridismo.
P.S. Dziękujemy Naszemu Stowarzyszeniu za możliwość reprezentowania Naszej Organizacji na REUNION DE PENYA MADRIDISTA 2012. Dziękujemy Zarządowi Stowarzyszenia, w szczególności Panu Prezesowi Darkowi "Dziobo" Dobkowi i Pani wiceprezes Katarzynie "Vesnie alias Cesnie" Cenian.
Dziękuję Dominice za przyjęcie na słodką buźkę i jędrną, kształtną klateczkę wyprawy do Palco del Honor Estadio di Stéfano oraz godne, urocze reprezentowanie Nas przed el presidente Florentino. Za wspólne, szczere pogaduchy o laskach i seksach, dystans do siebie i wyjątkowo spotykane poczucie humoru. Dziękuje Kamilowi za pomoc i wsparcie, zwłaszcza tuż po El Robo, tuż pod Stadionem. Dziękuję Mateuszowi, za pogodne podejście, zdjęć multum, znikanie podczas spacerów, rozmowy i tekst wyjazdu! "Nie można się było do niej podłączyć", powiedział informatyk.
Jeszcze wiele, bardzo wiele przed Nami do wykonania. Lecz, jak w słowa ujął to Wiktor Ostrowski, w pięknej i prawdziwej ksiażce o polskiej wyprawie w południowo - amerykańskie Andy, ten polski inżynier budownictwa lądowego, podróżnik, fotografik, taternik, alpinista i pisarz, "Człowiek może dużo, bardzo dużo, a jak trzeba, to i jeszcze więcej."
Juntos Podemos, Madridistas!.
Bogata dość Galeria zdjęć z wyjazdu ukaże się do kilku godzin, co zależy od czasu, kiedy nasz Naczelny Grafik ruszy ten suchy tyłek z łóżka.
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze