Ramón Calderón ekskluzywnie dla RealMadryt.pl!
Zapraszamy do lektury!
Na początek pytanie, które wydaje mi się najtrudniejsze ze wszystkich. Co wydarzyło się na Walnym Zgromadzeniu Realu Madryt w 2008 roku? Jak to możliwe, że na posiedzenie dostało się 10 osób w żaden sposób niezwiązanych z Realem Madryt?
To nie było tak. Na zebraniu obecnych było 1300 osób. Znalazło się na nim osiem, nie dziesięć, nieupoważnionych socios Realu Madryt. Jako prezes nie mam kontroli nad tego typu sytuacjami. To tak, jakby na posiedzeniu dużej hiszpańskiej firmy na tysiąc trzysta osób pojawiło się osiem, które nie są do tego uprawnione. Sprawa jednak została nagłośniona, ponieważ nie chciano, bym kontynuował pracę na stanowisku prezesa. W głosowaniu osiem osób nie było w stanie niczego przeforsować. Całe zajście zaczęto jednak analizować w kompletnie niezgodny z prawdą sposób. Zmartwieniem prezesa nie może być to czy na zgromadzenie dostanie się osiem osób. Patrząc całościowo tysiąc i owszem, ale nie osiem. Jakie znaczenie ma osiem osób, jeśli na sali jest ich w sumie tysiąc trzysta? Chcę przez to powiedzieć, że osiem osób nigdy nie przesądzi o wyniku głosowania. Fakt ten wykorzystano przeciwko mnie, ponieważ nie chciano, bym pozostał w klubie. Jak już zapewne miałeś okazję się zorientować, Real Madryt to firma o dużej wadze politycznej i zarazem stanowiąca narzędzie, które można wykorzystać do własnych celów. O to właśnie w tym wszystkim chodzi.
Co pan sądzi o tym, że w klubie wciąż pracuje Carlos Carbajosa (były dziennikarz El Mundo, obecnie dyrektor prasowy Królewskich – przyp red,), który został skazany za oczernianie właśnie pana na łamach El Mundo?
(śmiech) W klubie pracuje nie tylko Carlos Carbajosa, lecz także Jesús Alcaide. Zostali skazani za najgorszą rzecz, która może przydarzyć się dziennikarzowi, czyli kłamanie, będąc całkowicie świadomym, że nie pisze się prawdy i publikowanie artykułu, wiedząc wcześniej, że nie ma on nic wspólnego z rzeczywistością, ponieważ dzwonił do mnie dyrektor działu sportowego El Mundo i powiedziałem mu, że wszystkie te doniesienia są fałszywe, że nie miałem klubowych kart płatniczych. Obaj zostali skazani, a następnie Florentino ich zakontraktował. Wydaje mi się to czymś haniebnym. Nie jestem w stanie zrozumieć, żeby w ważnym przedsiębiorstwie prezes mógł zatrudnić do pracy w roli łącznika klubu z mediami, nawet nie w biurze, co także nie byłoby w porządku, lecz właśnie do pracy o charakterze komunikacyjnym kogoś, o kim się wie, że skłamał w celu oczerniania i rzucania kalumnii w kierunku innej osoby. Nie jestem w stanie pojąć, jak to możliwe, by prezes dał pracę komuś takiemu. Wiele razy przytaczałem przykład, że to tak, jakbym ja podczas mojej kadencji zatrudnił na szefa ochrony kogoś, kto obrabował dom Florentino Pereza. To coś porównywalnego, ponieważ skradziono mi honor. Carbajosa i Alcaide skłamali, bo chcieli mnie oczernić, oskarżyć o przestępstwa, których nie popełniłem. Jest to bardzo poważna sprawa, jednak oni cały czas pracują w Realu Madryt.
W ciągu ostatnich lat nie przegrał pan żadnego procesu
Nawet nie odbył się przeciwko mnie żaden jako taki proces, ponieważ sędziowie uznali, że nie zaistniała taka potrzeba. Chodzi o co innego. Sami doświadczyliście podczas wojny polityki Goebbelsa, który wyznawał zasadę, iż kłamstwo powtórzone tysiąc razy staje się prawdą. Starano się tak postąpić i ze mną. Teraz jednak jestem już od tego kompletnie odizolowany, nie przejmuję się tym i dlatego też mogę wprost mówić to, co myślę. Kiedy byłem prezesem Realu Madryt musiałem bardziej uważać na to, jak się wyrażam. Przez sześć lat starano się wyciągać z mojego życia brudy. Czy coś znaleziono? Nie. I właśnie to, można tak powiedzieć, jeszcze bardziej im przeszkadza. Jeśli chcesz komuś wyrządzić krzywdę, ale nie jesteś w stanie, frustrujesz się jeszcze bardziej. Z tego powodu nienawiść do mnie jest z ich strony coraz większa. Ci, którzy teraz sprawują władzę w klubie, starają się to wykorzystywać dla własnych celów. Wydaje mi się, że tak nie powinno być, że to niesprawiedliwe.
Przejdźmy na nieco luźniejszy temat. Porozmawiajmy o pańskich transferach. Za pana rządów do stolicy Hiszpanii trafiło 20 graczy
Z tych, którzy dali mi największą satysfakcję, mogę wymienić Cannavaro, Van Nistelrooya, Pepe, Marcelo, Higuaína, Sneijdera, Robbena i Cristiano Ronaldo, czyli mój ostatni transfer. Byli także Heinze, który może nie miał aż takiego wkładu, ale i tak pomógł drużynie zdobyć mistrzostwo kraju, czy Emerson. Ten drugi przyszedł wraz z Capello, jednak transfer Brazylijczyka szczerze mówiąc nie okazał się największym powodzeniem. Również Drenthe nie wkomponował się w zespół. Czy to przez jego psychikę? Być może. Uważam mimo wszystko, że dokonaliśmy niezwykle trudnej rzeczy. Po pierwszym w historii klubu okresie trzech lat bez żadnego trofeum wymieniliśmy chyba 13 czy 14 piłkarzy i zdobyliśmy mistrzostwo kraju. Wygraliśmy je w walce z Barceloną, która według wielu była wówczas słaba, ale w rzeczywistości była tą samą Barceloną co dziś, z Messim, Xavim czy Iniestą w składzie. Rok później, jak pewnie pamiętasz, Katalończycy robili Realowi szpaler na Bernabéu, bardzo ładny obrazek. To były dwa lata sukcesów. Nie wybaczono mi tego. „Zdobył dwa mistrzostwa, kupił Cristiano, nie możemy mu tego puścić płazem”. Dlatego też zdecydowano się mnie oczernić. Trzeba było uciec się do kłamstw, by usunąć mnie stamtąd, gdzie się znajdowałem. Moja rodzina nie lubi piłki nożnej i nie rozumiała, jak mogłem porzucać moją dotychczasową pracę, moją żonę i dzieci tylko po to, by wciąż być narażanym na ataki. Codziennie budziłem się i zastanawiałem, jaka bomba wybuchnie mi dziś pod nogami. Nigdy w życiu nie stawiałem sobie za cel przywłaszczania sobie czegoś, co nie jest moje. Nigdy nie oskarżono mnie oficjalnie o kradzież, o wykorzystywanie innych czy prowadzenie brudnych interesów. Nigdy. Nie było żadnego sensu w tym, by miało się to zmienić po przejęciu funkcji prezesa Realu Madryt. Kocham ten klub od dzieciństwa. Ponadto, poświęciłem mu dużo czasu i pieniędzy. W Hiszpanii mamy takie powiedzenie, które znakomicie odzwierciedla to, co przed chwilą powiedziałem – Każdy złodziej uważa, że wszyscy dookoła są tacy, jak on.
Który transfer był najtrudniejszy do zrealizowania? Robben? Sneijder? Może Van Nistelrooy?
Cristiano. Zakontraktowanie Robbena było skomplikowane, jednak udało się tego dokonać, ponieważ Abramowicz chciał go sprzedać. To była wyłącznie kwestia pieniędzy. Z Ronaldo było inaczej, rozmowy trwały dwa lata. Miał do nas przyjść rok wcześniej, wszystko było mniej więcej dogadane zarówno z Manchesterem United, jak i z samym zawodnikiem. W sierpniu reprezentacja Portugalii grała w Bogocie towarzyski mecz i wówczas Cristiano do mnie zadzwonił. Powiedział, że w tym roku nie może odejść, ponieważ obiecał Fergusonowi i włodarzom Czerwonych Diabłów, że zostanie jeszcze przez jeden sezon w Anglii. Podziękował za zainteresowanie i poprosił, żebym się nie martwił, że za rok wszystko załatwi i przejdzie do Realu Madryt. I tak też było. Rok później rozmawiałem z Davidem Gillem, z Fergusonem nie, ponieważ on nie chciał ze mną rozmawiać. Ronaldo również był gotowy na przeprowadzkę. Także sama kwota operacji była już ustalona i w ten sposób udało się wszystko dopiąć.
Czy możemy w takim razie powiedzieć, że Florentino przypisał sobie wszystkie zasługi odnośnie transferu Cristiano?
Pérez nigdy publicznie nie stwierdził, że Cristiano był jego transferem. Mam tutaj wszystkie kontrakty (śmiech). Wszyscy wiedzą, jak było. Ja zawsze jednak powtarzałem, że to nie prezesi mogą sobie przypisywać zasługi za sprowadzenie takiego czy innego gracza, lecz klub jako całość. Tu nie rozchodzi się o pieniądze, bo piłkarze wiedzą, że mogą je zarabiać zarówno w Realu Madryt, jak i w innych drużynach. Najważniejsze jest to, by zawodnik wiedział, że może zdobywać z zespołem trofea i zyskiwać światowy rozgłos, wygrywać tytuły indywidualne, jak chociażby Złota Piłka. To tym kierują się gracze. Zależy im na tym, by grać w klubie, który pozwoli im się stać jeszcze lepszymi niż są. Każdy inny prezes na moim miejscu postąpiłby identycznie jak ja.
W obecnej kadrze zostało zaledwie dwóch piłkarzy, którzy przyszli za pana rządów, to jest Pepe i Marcelo. Nie czuł pan żalu, kiedy z Realem Madryt żegnali się przykładowo Robben, Sneijder czy Higuaín?
Tak, ale to była obsesja Pereza. Zawsze starał się zamazać jakikolwiek ślad działalności poprzednika. To obsesja, ponieważ on chce przejść do historii jako jedyny zdolny do robienia tego, co cały czas robi. Wystarczy spojrzeć na to, w jaki sposób żegnano Redondo, Raula czy to, jak chce wypchnąć Casillasa, co w końcu mu się uda. Taki ma styl bycia. Nic nie da się z tym zrobić.
To może trochę od drugiej strony. Czy pozbycie się Robinho było dobrym ruchem z pana strony?
Uważam, że tak, ponieważ on nie chciał dalej grać dla Realu Madryt. Zawsze powtarzałem, że piłkarze z topu grają tam, gdzie oni chcą. Kiedy ktoś mnie pyta, czy Cristiano i Bale pozostaną w drużynie, zawsze odpowiadam – to zależy od nich. Jeśli będą chcieli, zostaną. Jeśli nie, klub nie będzie ich w stanie zatrzymać. Robinho powiedział mi: „Wiem, że dołączy do nas Cristiano, nie będę się czuł tutaj dobrze, nie będę tu tym, kim chciałbym być i chcę odejść”. W obowiązkach prezesa jest dojść do porozumienia z innym klubem i wynegocjować jak najbardziej satysfakcjonującą kwotę za zawodnika. To prawda, że później Robinho, który jest naprawdę fajnym chłopakiem, nie miał szczęścia. Było mi przykro, bo, jak już powiedziałem, to bardzo dobry człowiek i bardzo dobry gracz, ale się nie sprawdził.
W tamtym czasie był uważany za wielką gwiazdę...
Przychodził ochrzczony jako nowy Pelé. Koniec końców nie zaadaptował się jak należy, jednak takie jest życie. Nie wszyscy triumfują tam, dokąd trafiają i nie wszyscy osiągają takie sukcesy, na jakie mieli nadzieję. To jednak była jego decyzja. Przez to samo przeszedł Manchester z Cristiano Ronaldo. Jeśli Cristiano mówi działaczom United, że chce odejść, zadaniem klubu jest uzyskanie jak największej ilości pieniędzy od kupca.
Teraz o sprawach bardziej aktualnych. Uważa pan, że zabronienie gratulowania sektorowi prasowemu Realu Madryt Barcelonie jest odpowiednim zachowaniem?
Nie jest i nigdy nie było. To nie było zachowanie w duchu, jak tutaj mówimy, seńorío. Real Madryt nie jest wielki ze względu na zdobyte trofea, lecz właśnie ze względu na przykładne zachowanie względem innych przez wszystkie minione lata. Przez nastawienie wobec rywali, którzy nigdy nie byli uważani za wrogów. Przybycie do stolicy Hiszpanii Mourinho sprawiło, że z czasem przeciwników zaczęto rozpatrywać w kategorii właśnie wrogów. Polityka oparta na niewłaściwych zachowaniach osiągnęła apogeum w momencie, gdy prezes dał przyzwolenie na wywieszenie sześćdziesięciometrowej sektorówki z napisem „Mou, twój palec wyznacza nam drogę”. To jedna z najbardziej haniebnych rzeczy, jakie widziałem. Nie należy rozgrzeszać Mourinho za to, czego się dopuścił względem Vilanovy, jednak to był bardzo trudny mecz, gra toczyła się o trofeum. Zdarza się, że komuś w takich chwilach puszczają nerwy. Po upływie pewnego czasu prezes nie powinien jednak popierać tego typu zachowań. Sądzę, że od tamtej chwili Barcelona, niestety, zaczęła być postrzegana jako wróg. Nie zapominajmy, że sportowcy są przecież kolegami. Raz stoją po przeciwnych stronach, innym razem tworzą jeden zespół, jak chociażby dzieje się to w reprezentacji Hiszpanii. Tak więc uważam, że tego typu zachowania nie są odpowiednie.
Jak więc oceniłby pan obecne zarządzanie w Realu Madryt? Ocena raczej nie będzie zbyt korzystna? Nie jest przecież tajemnicą, że pan i Florentino nie są przyjaciółmi
Z Florentino łączyły mnie kiedyś wspaniałe relacje, wspólnie byliśmy przez 6 lat członkami zarządu. Bardzo mu pomogłem w wygraniu wyborów i tego nie żałuję, ponieważ uważam, że był wtedy bardzo dobrym sternikiem. Myślę, jednak, że zaczął się mylić w kwestii rozplanowania pracy. Tak naprawdę chodzi tu bardziej o jego nastawienie względem mnie, ja po prostu się broniłem. Atakował mnie, ponieważ nie mógł zrozumieć, że znalazłem się na stanowisku, które on uważał za swoje. Moim zdaniem jednak jego największym błędem była obrana polityka transferowa. Fakt, że Real Madryt nie ma dyrektora sportowego jest karygodny. Florentino Pérez podczas studiów uczył się budować mosty, autostrady i tunele, nie tego jak należy konstruować drużyny piłkarskie. To oczywiste. Jego pycha i arogancja sprawiły, że zaczął uważać, iż wie więcej niż ktokolwiek inny. A to błąd. Z Pellegriniego na Mourinho, z Mourinho na Ancelottiego, z Ancelottiego na Beniteza. Sześciu zawodników odejdzie, sześciu przyjdzie, to jak zaczynanie co roku od zera. To posunęło go do podjęcia decyzji o dymisji podczas pierwszego podejścia do prezesury. Zdał sobie sprawę, że od trzech lat drużyna nic nie wygrała i że to wszystko jest szaleństwem. Niemniej on wcale się nie zmienił. Mamy w Hiszpanii bardzo mądre przysłowie, mówiące, że człowiek jest jedynym zwierzęciem, które jest w stanie potknąć się dwa razy o ten sam kamień. Sądzę, że to powiedzenie znakomicie oddaje sytuację, ponieważ nie uczymy się na błędach. Florentino powinien był zdać sobie sprawę, że musi komuś zaufać w kwestii transferów. Ja konsultowałem decyzje z Mijatoviciem, Baldinim czy Carlosem Bucero, którzy bardzo dobrze znali się na piłce. Mogli się mylić, to jasne, jednak profesjonalista, niezależnie od tego jak bardzo by był niekompetentny, zawsze podejmie lepszą decyzję niż kibic. My jesteśmy fanami, lubimy futbol, jednak wiedziałem, że jeśli podejmę bez niczyjej pomocy decyzję o tym, kogo zakontraktować czy kto ma grać, pomylę się. Trzeba to pozostawić profesjonalistom. Tak samo postępuje się w świecie ekonomii, architektury czy prawa.
Czy gdyby spotkał pan dziś Florentino, uścisnąłby mu pan dłoń?
Nie przykładałbym do tego wagi. Nie żywię urazy, nie czuję potrzeby zemsty. Często po prostu wydaje mi się niesprawiedliwym i niegodziwym, że jeśli ktoś będąc w pełni świadomym tego, że nie mówi prawdy, i tak kłamie, by mi zaszkodzić. Już nawet nie chodzi o to, że to dotyka mnie. Rykoszetem obrywają także moja żona i dzieci. Jeśli w tego typu sprawy zostaje wmieszana twoja rodzina, nastawienie się zmienia. Tak jak już mówiliśmy, sam fakt, że Florentino zatrudnił dwójkę ludzi z wyrokami za oczernianie mnie, nie świadczy zbyt dobrze o jego wartościach. To dowód ubóstwa etycznego.
Czy pan także zwolniłby Ancelottiego? Sądzi pan, że Benítez może triumfować w Madrycie?
Nie zwolniłbym Carlo. Uważam, że kompletnie odmienił on wizerunek klubu pozostawiony przed poprzednika. Na Twitterze często krytykują mnie zwolennicy Mourinho. Ja nic do niego nie mam, uważam go za dobrego trenera. Miałem nawet możliwość zakontraktowania go. Jorge Mendes, gdy okazało się jasne, że Cristiano zagra w Realu, powiedział mi, że teraz muszę poznać jeszcze najlepszego trenera na świecie, którym jest José Mourinho. Nie wydało mi się to jednak najlepszym rozwiązaniem. Nie dlatego, że nie jest dobrym szkoleniowcem, lecz dlatego, że jego styl bycia nie do końca mi odpowiadał. Ancelotti to wymazał. Carletto nigdy nie powiedział o nikim złego słowa. Nigdy nie skarżył się na kontuzje, na prasę, na sędziów. Nigdy. Podkreślam, Real Madryt zawsze był wielki właśnie dzięki takiemu podejściu.
Było widać gołym okiem, że Carlo miał udane pożycie z prasą...
I z zawodnikami przecież także. Wygrał Ligę Mistrzów, Klubowe Mistrzostwo Świata. Do grudnia wszyscy zachwycali się grą Realu. Myślę, że to błąd. Kolejny zresztą polegający na przekonaniu wyłącznie o swojej racji, bez brania pod uwagę opinii profesjonalistów. Wszyscy zawodnicy stali przecież murem za Ancelottim. Sam Cristiano mówił, że chciałby, by Carlo pozostał na stanowisku. Mam nadzieję, że Benítez zatriumfuje, że będzie miał szczęście, ale to nie zmienia faktu, że po raz kolejny trzeba zaczynać od zera.
Przypuszczam, że wciąż się pan interesuje piłką. Kogo by pan kupił i kogo zwolnił w obliczu kolejnego sezonu?
Uważam, że Real Madryt ma bardzo dobrych zawodników. Trzeba z tego jedynie sklecić drużynę. Wielu dobrych piłkarzy nie daje gwarancji tworzenia kolektywu. Praca w zespole wymaga tego, by każdy znał swoją rolę. Potrzebny jest też dyrygent potrafiący wszystko poskładać do kupy. Kadra jest wystarczająco silna, nie sądzę, by trzeba było wiele pod tym względem zmieniać. Khedira już odszedł, inni powiedzieli, że również opuszczą klub. Ja poradziłbym się w tej kwestii dyrektora sportowego.
Podyskutujmy chwilę o Ikerze Casillasie. Polskie madridismo jest tutaj bardzo podzielone. Iker powinien zostać czy zwolnić miejsce komuś lepszemu?
W mojej opinii Iker powinien być należycie traktowany przez klub. To ikona Realu Madryt. Spędził w nim 25 lat, z czego 16 jako członek pierwszego zespołu. Wygrał wszystko – 4 Ligi Mistrzów, mistrzostwo świata, 2 razy mistrzostwo Europy. Zawsze błyszczał przykładem. To niezrozumiałe, jak w klubie mogą się z nim obchodzić w taki sposób. Florentino niejednokrotnie stawał w obronie piłkarzy i trenera, ale nigdy nie stanął w obronie Casillasa. To nie do zaakceptowania. Uważam, że na to nie zasługuje. Wydaje mi się, że dał Królewskim wszystko. Obecnie nikt nie krytykuje go za to, że nie trenuje jak należy, za niesportowy tryb życia czy za to, że gra źle. Chodzi o to, że Mourinho powiedział, że do mediów przeciekł skład na mecz z Barceloną. Jeśli przeanalizujemy dogłębnie całą sytuację, wszystko zaczęło się od tego, że Mourinho zarzucił mu zdradę, bo do informacji publicznej dostała się informacja, że Pepe zagra w pomocy. Kiedy spytasz kogoś, dlaczego w sprawie Casillasa dzieje się tak jak się dzieje, nikt nie będzie ci w stanie w jasny sposób odpowiedzieć. Co wydaje mi się jeszcze gorsze to to, że klub nie staje w jego obronie. Nikt w Realu Madryt nie powiedział: „Iker jest legendą, niezależnie od tego czy zostanie czy też odejdzie”. Należy go szanować. Gdyby Iker Casillas był Anglikiem, pożegnano by go jak w Liverpoolu Gerrarda. Albo jak Kloppa czy Raula w Niemczech. Casillas na to zasłużył. To wyjątkowy piłkarz. To niewytłumaczalne. Florentino od początku chciał się go pozbyć, bo Iker już był w drużynie, gdy on objął władzę. Na tym polega cały problem. Dlatego też wszystko, co mówiło się o Casillasie, działo się za przyzwoleniem prezesa.
A czy uważa pan, że Iker i Ramos powinni się jakoś odnieść do ostatnich słów Gerarda Piqué?
Z mojego punktu widzenia to nie są sytuacje mające jakieś wielkie znaczenie. Zaczęto o tym rozmawiać, ponieważ słowa Piqué przedostały się do prasy. To był zwykły żart na temat piosenkarza, który pojawił się na imprezie urodzinowej Cristiano Ronaldo. Nie było to coś mocno obraźliwego, Piqué nie znieważył żadnego piłkarza Królewskich. Gerarda łączą dobre relacje z zawodnikami Los Blancos. Powiedzenie na głos, że wszystko zaczęło się od Kevina Roldana nie jest niczym aż tak poważnym. Jego słowa mogły okazać się nieco niefortunne, ale myślę, że przesadą jest traktowanie ich jako coś obraźliwego w stosunku do Realu Madryt.
Myślał pan o tym, żeby kiedyś wrócić na stanowisko prezesa czy to już wyłącznie przeszłość?
Gdybym chciał przedwcześnie umrzeć, wystartowałbym w wyborach (śmiech). Nie wrócę nie tylko ze względu na presję, lecz dlatego, że moja rodzina by tego nie zaakceptowała. Tak naprawdę to duże cierpienie, na loży honorowej się cierpi. Ja cierpiałem bardziej z powodu tego, co działo się poza boiskiem. Będąc prezesem klubu, który ma w obowiązku wygrywać zawsze i wszędzie, po zwycięstwach nie czujesz radości, czujesz ulgę, relief. Po prostu cieszysz się wyłącznie z tego, że przez 3-4 dni będziesz miał spokój, że nie będziesz znajdował się pod ostrzałem krytyki. To coś strasznego. Teraz, kiedy Real przegrywa, jest mi przykro, ale wieczorem mogę pójść z żoną na kolację. Przedtem to było niemożliwe.
Często chodzi pan obecnie na mecze?
Szczerze mówiąc nie. Byłem w minionym sezonie na Bernabéu dwa albo trzy razy. Jeśli działałeś przez dziewięć lat w strukturach klubu, sześć w zarządzie, trzy na stanowisku prezesa, będąc obecnym regularnie na meczach domowych i jeżdżąc na wyjazdy, musisz chwilę odpocząć. Bardzo lubię czytać, słuchać muzyki, spędzać czas w towarzystwie rodziny. Straciłem, nie, to nie będzie odpowiednie słowo, bo oddawałem się temu z wielką dumą, poświęciłem wiele czasu czemuś, przez co cierpiała była moja rodzina, przez co traciłem prywatność. Sądzę, że tego typu rzeczy powinno robić się raz w życiu. Jestem adwokatem. Na uniwersytecie nie przygotowywano mnie do pełnienia funkcji prezesa Realu Madryt, lecz do bycia w przyszłości adwokatem. Funkcję sternika Królewskich pełniłem z wielką dumą i jestem zadowolony z tego, że miałem wkład w rozwój klubu, ale to już przeszłość.
Na koniec nieco przyjemniejsze pytanie. Jak pan wpadł na pomysł sprowadzenia Jerzego Dudka?
(śmiech) Pamiętam, że Mijatović powiedział mi, iż pojawiła się dobra okazja. Dudek był triumfatorem Ligi Mistrzów i dobrym kandydatem na zmiennika Ikera. Kwestią było to czy zaakceptuje taką rolę. Wiadomo, że bramkarze rzadko kiedy odnoszą kontuzje. Nie każdy byłby w stanie podjąć się takiego zadania, to znaczy, będąc świadomym, że przychodzi się jako rezerwowy i że w normalnych okolicznościach nie będzie się grało, ale jednocześnie z gwarancją bycia pierwszym wyborem w kryzysowej sytuacji. Mijatović powiedział: „Dudek idealnie by się do tego nadawał”. Muszę przyznać, zresztą na Twitterze również to podkreślałem, że jego podejście do codziennej pracy było niezwykle profesjonalne. Koledzy z zespołu zawsze mieli z nim wspaniałe relacje, brał czynny udział w życiu drużyny, pomagając w ten sposób w dwukrotnym triumfie na krajowym podwórku. To nie jest łatwa sprawa, kiedy masz w kadrze kogoś, kto wie, że nie będzie grał. W takich sytuacjach normalnym jest, że ktoś odpuszcza albo jest w złym humorze, ale w przypadku Dudka tak nie było. Wspominam Jerzego bardzo, bardzo miło. Trenował jak nikt, nigdy nie zaniedbywał obowiązków. Mijatović podkreślał, że to najlepszy kandydat, ponieważ był przekonany, że jeśli Dudkowi przyjdzie wyjść na murawę, da z siebie wszystko, ponieważ jest profesjonalistą, który trenuje bez odpuszczania i jest w stanie pomóc grupie. Kiedy w kadrze znajduje się 22 piłkarzy, niezbędna jest dobra atmosfera. Relacje między graczami mają wpływ na boiskową postawę. Jeśli nie ma dobrego feelingu, na murawie potem to wychodzi.
Wystarczy spojrzeć chociażby na to, jak pożegnano Jerzego.
To prawda. Będę go wspominał z naprawdę z wielką sympatią. Niestety, do dzisiaj nie miałem okazji go ponownie spotkać. Chciałbym go zobaczyć. Gdziekolwiek by się teraz nie znajdował, uważam, że należy mu się to, by być tam szczęśliwym i odnosić dalsze sukcesy w życiu.
Miałem okazję poznać go osobiście i na mnie też wywarł bardzo pozytywne wrażenie.
A wiesz, gdzie teraz jest?
Szczerze mówiąc nie wiem, ale ma zagrać w niedzielę na Bernabéu w meczu charytatywnym.
Naprawdę?! W meczu legend, tak? Bardzo mnie to cieszy. Jak już mówiłem, mam z nim związane same dobre wspomnienia, ponieważ był przede wszystkim dobrym człowiekiem. Mówi się, że bycie dobrym człowiekiem jest czymś normalnym. Cóż, wcale tak nie jest. Nie ma na świecie aż tylu dobrych ludzi jak mogłoby się wydawać. Jeśli ktoś jest dobry, trzeba to docenić. W Hiszpanii kogoś dobrego często mylnie postrzega się jako głupka. Ktoś jest dobry, bo jest głupi. A to przecież nie jest prawda. W historii Real Madryt reprezentowało tylko dwóch Polaków – Dudek i Kopa, tak naprawdę Francuz, który jednak był synem polskich imigrantów. Być może kiedyś przyjdzie jeszcze jakiś.
Swego czasu chciałem, by do Królewskich dołączył Lewandowski.
Real miał możliwość sprowadzenia go, ale ostatecznie wybrał Bayern. To wielki zawodnik.
Pamiętam jeszcze jak grał w drugiej lidze polskiej. Wyrównał na 2:2 w ostatniej sekundzie meczu przeciwko drużynie z mojego rodzinnego miasta
(śmiech) Ciekawa anegdota. No cóż, mam nadzieję, że wszystko będzie ci się układać dobrze.
Bardzo dziękuję za rozmowę. Poznanie pana osobiście było dla mnie powodem do dumy.
Cała przyjemność po mojej stronie.
O kulisach wywiadu z Ramonem Calderonem możecie przeczytać tutaj
Wyłącz AdBlocka, żeby zobaczyć pełną treść artykułu.
Reklamy są jedyną formą, jaka pozwala nam utrzymywać portal, płacić za serwery czy wykorzystywanie zdjęć, by codziennie dostarczyć Ci sporą porcję informacji o Realu Madryt. Dlatego prosimy Cię o wyłączenie AdBlocka, jeśli w pełni chcesz cieszyć się możliwościami nowej strony i korzystać z naszej pracy. Gracias!
Komentarze